Dziś z przymrużeniem oka. Pewnie sama tak robiłam, dopóki ktoś nie zwrócił mi uwagi, że takie zachowania bywają irytujące, mogą wprowadzać w błąd albo są mało poważne. Zobacz czy samej też zdarzało Ci się tak zachowywać. Gdy jesteś tego świadkiem uśmiechasz się pod nosem czy czujesz, że w środku się gotujesz? Sprawdź..
my, nasze, nam i nami
Kiedy rodzi się dziecko bywa, że kobieta zaczyna nagminnie mówić o dziecku w formie “my’. Niby nie ma w tym nic złego, ale ta nagminność może doprowadzać do szału. Przyznaję, sama tak mawiałam dopóki ktoś nie powiedział, jakie to może być upierdliwe. Przestałam. I faktycznie, zaczęła mnie ta forma irytować. Bo, o ile powiedzenie w sklepie “dziękujemy” czy w lodziarni “poprosimy” jest zupełnie spoko, to mówienie u lekarza, że “wymiotowaliśmy” czy “boli nas” jest co najmniej wprowadzeniem w poważny błąd. Hitem będzie dla mnie fejsbukowy tekst “nasze kupki są…” i tutaj w zależności od tego jakie są to są. Ale. Ja często nie mogę odróżnić o czyją kupkę chodzi, to mylące.
dlaczego matki tak robią?
Po pierwsze dlatego, że w pierwszych latach, a w szczególności w pierwszych miesiącach życia dziecka, matka robi wszystko za nie. Myje, karmi, przebiera i wypowiada się za malucha. Stąd też może pochodzić ta forma. Po drugie, są momenty takiego jakby zatracenia w macierzyństwie. Bywają chwile, że jest ciężko, dziecko jest z matką 24 godziny na dobę i to zupełnie normalne, że się z nim jakoby spaja. Po trzecie, trochę taki śmiech przez łzy, kiedy matka nie ma chwili dla siebie, używa podwójnej formy żeby… nie ześwirować. Może to takie ułatwienie? Może wtedy łatwiej odmówić sobie na rzecz dziecka bo jest ono jakby mną?
matki doktorki fejsbukowe
Na portalach społecznościowych istnieje masa grup i forum, na których matki publikują fotki zaropiałych oczu dzieci, skóry obsypanej wysypką czy wyżynających się ząbków swoich pociech. Bywają też zapytania odnośnie, wydawałoby się, poważnych stanów zdrowotnych maluchów – zdjęcia dziecka z objawami bostonki czy ospy, skaleczenia, poważne reakcje alergiczne. Sporo też zdjęć przedstawiających testy ciążowe z ledwo widoczną (czasem tylko dla autorki posta) drugą kreseczką.
Wiele z komentarzy pod zapytaniem odnoście tego czy któraś z mam rozpoznaje co to za choroba, wie jak postępować, bo się z tym spotkała lub czy faktycznie widać drugą kreskę, to zwykle komentarze, delikatnie pisząc, odsyłające do lekarza. Wiele z zapytań zakończonych jest nawet datą umówionej wizyty aby zmniejszyć szanse na hejt. Słuszny?
dlaczego matki tak robią?
Jeśli chodzi o testy ciążowe to pamiętam siebie w tej sytuacji. Za każdym razem robiłam kilkadziesiąt testów sikowych i kilkukrotnie stawiałam się na badanie z krwi. Trochę z chęci upewnienia się, że ono tam jest, że bhcg przyrasta prawidłowo bo zdarzyło się, że leciało na łeb, na szyję. Ale. Zazwyczaj każdy ginekolog odsyła pacjentkę we wczesnym okresie ciąży z kwitkiem – zarodka i tak nie będzie widać. A każdy dzień bez zobaczenia maleńkiej plamki to psychiczny koszmar, nawet w pozytywnym sensie. I tak, dopóki nie usłyszałam od lekarza, że faktycznie jestem w ciąży, mogłabym z niepewności chodzić po ścianach. Nawet odczekanie kilku dni, aby druga kreseczka na teście wyszła bardziej widoczna, było nie do zniesienia.
Nie dziwię się zatem kobietom, że publikują fotki osikanych testów z pytaniem czy druga kreska to faktycznie nie tylko ich wymysł. Te chcące dzidziusia szukają potwierdzenia, inne liczą na zaprzeczenie pełne obaw i nerwów. Każda z nich musi wiedzieć natychmiast, a czekanie nawet kilku tygodni na wizytę u lekarza to niesamowicie długi okres.
moje dziecko ma 485 dni, 2 godziny i 12 minut
Tak, też tam miałam. Nawet teraz, kiedy Adelka nie ma jeszcze roku, zdarza mi się mówić podobnie. No dobra, ograniczam się do miesięcy. Ale. Spotykam matki, które z niesamowitą precyzją podają dokładny wiek dziecka. Bywa to irytujące kiedy dziecko ma 2,5 roku albo kiedy przez kilka długich minut wgapiam się w ziemię chcąc obliczyć ile to faktycznie jest.
dlaczego matki tak robią?
Bo moment narodzin dziecka liczy się jakoś inaczej. Jeśli dziecko nie jest tydzień przed lub po urodzinach, nie można podać, że ma np. dwa latka. Taka precyzja wynikać też może z tego, że dla mamy każdy dzień jest ważny, każdy tydzień robi kolosalną różnicę w rozwoju dziecka. Trzeci powód to fakt, że osoby postronne najpierw często pytają o wiek dziecka, a dopiero później komentują ” już 2 lata, a jeszcze nie chodzi?”. Mamy chyba lubią się tak trochę zabezpieczać podając np., że dziecko ma 15 miesięcy – może zanim się obliczy, komentującemu przejdzie ochota na porównywanie i irytujące, tym razem samą matkę, teksty.
dostała i sprzedaje
Nie mam tu na myśli sytuacji “dej bo mam horom curke”. Ale. Chodzi np. o sytuację kiedy dziecko dostaje prezenty, które się powtarzają, nie interesują dziecko, w opinii rodziców są nieodpowiednie. I przyznaję, zdarzyło mi się puścić takie prezenty dalej. Niekoniecznie trzeba na tym zarabiać, ale oddanie komuś, kto niezmiernie się z tego ucieszy wydaje się bardziej ok.
dlaczego matki tak robią?
Zastanawiam się czy faktycznie coś w tym złego. O ile nie urazi to obdarowującego (który przezorny przy małym nie swoim dziecku mógłby dopytać) to dlaczego mam trzymać w domu coś, czego nie używam. To dopiero marnotrawienie. A jak mieszkam w kawalerce to też mam się cisnąć bo widziana raz na 5 lat ciocia dała i zapomniała? Albo dwie takie same zabawki? Albo ociekająca plastikiem pełna lichych i małych elementów zabawka dla niemowlaka? Nie wydaje mi się, że to brak szacunku do innych osób czy przedmiotów bo jak dostała to nie docenia. Raczej to praktyczne podejście. Lepsze?
Znasz jakieś inne “typowe” zachowania, które mogą irytować postronnych? Co o nich sądzisz? A może to oznaka zdrowego rozsądku albo szczerego oddania dziecku? Dołącz się do dyskusji. Buziaki!