Zdarza się i tak. Zdarza się, że macierzyństwo to więzienie. Izolatka. I to nie chodzi o to, że rodzisz dziecko i znikasz zagrzebana pieluchami, to nie więzienie na wieczność. To raczej sytuacja, kiedy dziecko płacze, płaczesz ty razem z nim z bezsilności i… nikt o tym nie wie, nikt tego nie widzi, nikt nie powie ci, że to minie, że jest świat. Normalny świat z ludźmi, którzy rozmawiają, śmieją się i przesiadują w knajpach. Spacerują. Żyją. Są.
Ok, faktycznie jest przez chwilę tak, że pieluchy, mleko i kolki wypełniają cały twój dzień i najczęściej też noc. I to prawda, że znajomi odsuwają się bo… tak. Bo chwilowo jest u ciebie inaczej. Nie gorzej, inaczej. Zarzucają, że jak tylko się spotykacie to mówisz o dziecku. No coś takiego! Jakby ktokolwiek zrobił cokolwiek by to zmienić.
Jeden z powodów dla którego zaczęłam pisać jest moje macierzyńskie więzienie. Minęło. Ale nie dlatego, że ktoś mnie wyswobodził, musiałam wyjść sama bo nikt nie dotarł nawet na widzenie. Nastał czas, że byłam sama samiutka.
Tak, było dziecko moje szczęście największe. I tak, płakałyśmy razem tak samo często jak się śmiałyśmy, ale nie byłoby z mojej strony w porządku gdybym córkę traktowała jak koleżankę od plotek, zwierzeń, narzekań. A tego zabrakło. Tak bardzo zabrakło mi… kogoś. Kogokolwiek?
Macierzyństwo to więzienie
Tak się życie poukładało, że wylądowaliśmy z DżoDżo w miejscu dalekim od moich najbliższych, od przyjaciół. Jak ja tego żałowałam, że ci, którzy wiele by dali by być blisko, są fizycznie zbyt daleko. Że kiedy byłyśmy okrągłe 24 godziny samiusieńkie nikt nie wpadł, nawet bez zapowiedzi, żeby wypić ze mną kawę. Tę cholerną kawę! Zimną bo zimną, ale kawę. Razem. Pogadać. O pieluchach, ale pogadać. Tak, tak, są telefony, jest internet. Raz, dwa, dziesięć to może się nawet sprawdzać. Ustawisz odpowiednio monitor i nawet syfu wokół ciebie nie widać. Ale ja chciałam żywego dorosłego człowieka przy sobie. Ja chciałam żeby ten człowiek zobaczył cały ten syf, rozrzucone pranie i naczynia w zlewie i albo mimo tego widoku zapewnił mnie, że jestem najzajebistszą matką, żoną i kobietą na świecie, albo pomógł mi tenże syf ogarnąć.
Ja chciałam by choć raz na tydzień (RAZ NA TYDZIEŃ!) wpadła sąsiadka, koleżanka lub ktokolwiek z kim mogłabym bezpiecznie zostawić dziecko i by ten ktoś zabrał Ami na spacer. Albo umył naczynia.
A te powiedzenia, że kaszka z mózgu, pieluchy na głowę się rzuciły – to nie przez dziecko. Bycie z dzieckiem to raczej oczywisty skutek ciąży i porodu. Bycie z dzieckiem to coś najwspanialszego co dla dziecka zrobić może matka i w końcu bycie z dzieckiem to najlepsze co matka robi dla siebie. Pomimo wszystko. Ale! Matka jest też kobietą. Jest człowiekiem. I jeśli jakiejkolwiek matce odbija to właśnie przez dorosłych. Dorosłych, którzy zjawiają się tylko po to by ratować dziecko z rąk idiotki co to urodziła ale kompletnie nie wie jak opiekować się własnym dzieckiem. Przez tych, których nie interesuje co robisz i jak sobie radzisz przez ostatni tydzień, miesiąc, w gorączce zupełnie sama, ale nie daje im żyć myśl, że zamiast telewizji czytasz dziecku bajkę a zamiast lizaka kilkumiesięczniak liże cycka. I pewnie mu zimno…
SPODOBAŁ CI SIĘ TEN WPIS? UDOSTĘPNIJ GO ZNAJOMYM!