-Jak masz na imię?
-Nie.
Tak od pół roku wygląda jedna z konwersacji pomiędzy moją córką a jej babcią i pozostałymi domownikami. Po pewnym czasie zaczęłam się zastanawiać czy Ami wie, jak ma na imię, bo kiedy się do niej zwracam personalnie zawsze bezbłędnie reaguje. I nagle mnie olśniło. Zdałam sobie sprawę że częściej mówimy do niej „nie”, niż zwracamy się po imieniu. Moje maleństwo. Przyszedł czas, bym sama siebie skarciła.
„Nie” uśpione jak komórki rakowe
Pomyśl sobie ile razy zdarzyło Ci się zgodzić na coś na co nie miałaś ochoty bo było Ci głupio/nie wypadało/ nie potrafiłaś odmówić. Ileż to razy obawiałaś się, że jeśli odmówisz druga strona się obrazi? Ile razy zaś nie podobało Ci się jakieś zachowanie a mimo to nie zabroniłaś komuś czegoś? Ile razy do kogokolwiek dorosłego powiedziałaś: nie idź, nie biegaj, nie krzycz, nie odmawiaj!, nie rzucaj, nie płacz, nie marudź…?
A ile razy powiedziałaś tak do swojego dziecka? Ba! Niektórzy mówią tak nawet do nieswoich dzieci, tylko dlatego, że to dzieci.
Nadużywanie „nie” uaktywnia się w ludziach w pierwszym dniu bycia rodzicami, w najlepszym razie gdy dziecko staje się ciut bardziej mobilne i jego ruchy nie ograniczają się do podnoszenia główki.
Jeżu kochany, ja nawet zauważyłam, że niektóre kobiety mówią do brzucha „nie kop mamusi”, „nie wierć się tak” i mój hit „nie przeszkadzaj teraz mamusi”.
Tak jak komórki rakowe uaktywniają się tylko w określonych okolicznościach i tylko u wybranych osób, tak ciągłe wypowiadanie przez nas „nie” stosowane jest tylko do dzieci. Tylko. Zaobserwuj. Nadużywamy „nie”. Moje dziecko na pytanie „Jak masz na imię?” odpowiada „nie”.
„Nie” potrzebne czy nie?
Chcę ograniczyć w swoim użyciu to wyrażenie, ale nie mam tu na myśli sytuacji zagrażających zdrowiu i życiu dziecka lub kogokolwiek w jego otoczeniu. Tutaj „nie” to „nie” i w tej kwestii nie uznaję dyskusji. Też nie może się tak zdarzyć, że popadniemy w paranoję. Nie boję się odnieść do jakiegoś zakazu, jeśli reguluje ono poprawne relacje w naszej rodzinie. Nie dotyczy to również sytuacji, które prowadzą na przykład do wyznaczenia pewnych granic, które są związane stricte z moją własną cielesnością, prywatnością, które naruszają moją przestrzeń osobistą. Inna sprawa jest taka, że ilość i jakość wypowiadanych przez nas zakazów skutkuje odpowiednio ich przestrzeganiem i respektowaniem przez dziecko (to tyczy się również dorosłych). Jeśli nadużywamy zakazów stracą one na znaczeniu, na wartości. Dziecko zacznie traktować nasze zakazy niepoważnie. Zaczniemy ględzić. Nadużywanie „nie” nie dotyczy jedynie zakazów. Rodzice, czasem świadomie a czasem nie, ciągle dziecku zaprzeczają i negują jego uczucia, zachowania, opinie, decyzje. Jego. W dobrej wierze.
Mam na myśli takie sytuacje w których każdy członek rodziny mógłby spokojnie obejść się bez „nie”. Mam na myśli sytuacje w których nasze „nie” staje się już tylko irytującym zrzędzeniem. Irytującym i dziecko i nas samych. Zaczęłam się zastanawiać nad tym, że jeśli tylko moje zakazy nie dotyczą kwestii na przykład zagrożeń, to służą one jedynie do ograniczania dziecka. Nieświadomie, ale jednak. We wszystkim.
Dlaczego ciągłe „nie” ogranicza moje dziecko?
- Nieustanne zabranianie może w końcu podciąć malcowi skrzydła. Przestanie poszukiwać, odkrywać, zdobywać. Łatwiej będzie mu odpuścić. A natura dziecka jest dokładnie odwrotna.
- Staję pomiędzy nim a jego uczuciami. Rozdzielam dziecko z jego „ja”. Daję dziecku do zrozumienia, że jego uczucia i odczucia są błędne, nietrafione. Co gorsza, moje i innych uczucia są ważniejsze dla dziecka niż jego własne.
- Wyuczam w dziecku brak asertywności.
- Wymuszam posłuszeństwo choć, jakby się nad tym głębiej zastanowić, to nie dziecko daje mi powody do mówienia „nie”. Taka potrzeba wychodzi jedynie ode mnie.
- Nie uczy dziecka samodzielności.
- Nie uczy dziecka brania odpowiedzialności za własne działania i zachowanie.
Dlaczego nieświadomie nadużywam „nie”?
Powody są banalne:
- Tak sama zostałam wychowana
- Tak mi wygodniej i szybciej niż tłumaczyć i analizować razem z dzieckiem jakąś sprawę
- Bo jestem zmęczona
- Bo muszę zrobić jedynie milion innych rzeczy
- Bo w głowie prorokuję jakąś tragedię
- Boję się reakcji otoczenia na zachowanie mojego dziecka
Nieświadomie zabraniam czegoś dziecku w obawie przed negatywną oceną otoczenia.
Zaczęłam się głębiej zastanawiać nad ostatnim punktem powyżej. Muszę przyznać, sama się na tym kilka razy złapałam. Dajmy na to, stoję z Ami w kolejce do sklepowej kasy. Ja przy wózku, wykładam produkty na ladę a Ami jeździ paluszkami po bramce (takiej metalowej, którą przekraczasz, kiedy już zapłacisz). I mówię do niej „nie dotykaj tego, stój przy mnie”. Najgorsze jest to, że od razu jak to powiedziałam, zaczęłam się zastanawiać na sensem, po co to w ogóle zrobiłam? Dotarło do mnie, że zabraniam czegoś absurdalnego dziecku, zupełnie profilaktycznie, w obawie przez krytyką ze strony innych kolejkowiczów. Wtedy postanowiłam olewać jeszcze więcej niż do tej pory i wszystkim wyszło to na dobre. To znaczy naszej rodzinie, kolejkowiczów olewam dopóty, póki Ami nie zacznie ich kopać…