Ami jest jedynaczką. Nie ma zbyt wielu koleżanek i kolegów w swoim lub podobnym wieku. Choćbym nie wiem jak się starała, pewnych aspektów w drodze do socjalizacji dziecka matka nie ogarnie. Jest to zupełnie normalne. Koleżankami z Ami nie będziemy, na szczęście. Na szczęście też, od wyrywania łopatki w piaskownicy są inne szkraby. Aby zaspokoić jej potrzeby socjalizacji i uspołeczniania wśród rówieśników poszukujemy atrakcji, w których Ami mogłaby uczestniczyć wspólnie z innymi maluchami. Jeździmy więc razem, czasem nawet całą trójką, po okolicy i poznajemy miejsca i oferty skierowane do dzieci. Nie da się ukryć, że to też oferta skierowana do rodziców bo, póki co, czynnie uczestniczymy w zajęciach i nie ma bata żeby wyrwać się na burgera. W każdym razie, aktualnie w większości większych miast jest całkiem niezły wybór zajęć.
To dokąd się dziś wybieramy?
Dziś postawiliśmy na basen. Rozglądałam się za jakimiś grupowymi zajęciami dla maluchów pod okiem instruktora. Adam stwierdził jednak, że to głupie. Czytaj: głupi to jest mój nieuzasadniony strach w związku z prorokowaniem, że się potopimy. No więc pojechaliśmy niezależnie i dobrze się stało bo akurat przy nas rozwieszano na drzwiach informację o likwidacji zajęć dla maluchów. Nauka pływania miała dotyczyć dzieci powyżej 3 roku życia.
A więc Ami jest fanką wody, pływania, zanurzania, w ogóle wszystkiego byle tylko w wodzie. Minęło 40 minut wielkiej frajdy i czas było zbierać się pod prysznic i do szatni bo, jak wiadomo, ogarnąć siebie i szkraba w takim miejscu to i 15 minut biegiem nie wystarczy. Po prysznicu udałyśmy się do szatni. Rozmawiamy sobie z Ami o tym gdzie jesteśmy, że było super fajnie i że teraz się wytrzemy i ubierzemy w suche ubranie. Milutko. Niedaleko nas siedziała pani z synkiem około 3-letnim na kolanach.
Chyba już długo tak siedzieli bo słyszałam ją jeszcze nim weszłyśmy pod prysznic. Byli na etapie zakładania pieluchy lub majtek, nie przyglądałam się . Mały ogólnie siedział sobie, powiercił pupką w prawo i lewo. Standard. Coś tam pogadał do siebie. Matka – katarynka. Nie zdążyłam nas wytrzeć a głowa zaczynała pękać od jej słowotoku. Mówiła o wszystkim: żeby syn się tak nie wiercił, żeby nie mówił, żeby nie biegał jak już go postawiła na nogi. Straszyła też, że jak syn podejdzie do drzwi to ktoś wchodząc go uderzy tymi drzwiami, nim go porwie oczywiście. W tym całym jazgocie kompletnie nie zauważyła, że drzwi otwierają się w drugą stronę. Ale dobra, co powiedziała, to jej.
Chwilę później ów pani zwróciła się do syna słowami „patrz, jak dziewczynka ładnie siedzi, spokojnie. Ty tak nie potrafisz, tylko ciągle wszędzie Cię pełno. Usiedzieć cicho nie potrafisz”. W końcu zdecydowała się odezwać do mnie:
-Jak pani to robi, że córka taka spokojna?
-Bierze przykład ze mnie.